Jordania – bliskowschodnia gościnność

reklama

59. krajem na mojej mapie podróży po świecie, który jako pierwszy wpisał się do nowego paszportu, była Jordania. Kraj dotąd kojarzący mi się jedynie z Petrą, zyskał w moich oczach przede wszystkim dzięki gościnności Jordańczyków, która wynika z kultury beduińskiej. Beduini są znani z gościnności, co jest częścią ich charakteru zakorzenionego w surowości pustynnego życia. Mimo przywiązania do tradycji i Islamu, jest to kraj otwarty na wyznawców innych religii, gdzie kobiety mogą cieszyć się swobodą (prowadzą taksówki, zasiadają w parlamencie).

Oficjalna nazwa państwa Jordanii brzmi Jordańskie Królestwo Haszymidzkie. W 2021 roku Jordańczycy świętowali 100-lecie państwa, choć niezależność od brytyjskiej korony uzyskali dopiero w 1946 roku. Haszymidzkie – pochodzi od nazwy dynastii Haszymidów władających krajem. Od 1999 roku królem jest Abdullah II. Jego żoną jest Palestynka, królowa Rania, niezwykle popularna na Instagramie z ponad 7 milionami fanów.

Jordania jest stosunkowo małym krajem, graniczącym z Syrią, Irakiem, Arabią Saudyjską, Izraelem. Większość terenu, 75%, zajmuje pustynia. Historia tego terenu wyrażona jest w starożytnych i średniowiecznych zabytkach. Można się tu wybrać na kilka dni i skupić na głównych atrakcjach, albo na dwa tygodnie i przejechać kraj wzdłuż i wszerz. Jordania jest obecna w literaturze i filmach – któż nie słyszał o przygodach brytyjskiego oficera Lawrenca z Arabii, czy Indiana Jonesa poszukującego świętego graala.

Mój wyjazd do Jordanii zaplanowałem na koniec października i potrwał pięć dni. Poniżej przedstawiam miejsca, które zobaczyłem i kilka praktycznych informacji.

Dzień pierwszy

Wylot z lotniska Warszawa-Modlin linią Ryanair wcześnie rano, czas przelotu 4 godziny. Do Ammanu, stolicy Jordanii, przylecieliśmy o 12:00. Przez zmianę czasu z letniego na zimowy, różnica między Polską wynosiła +2 godziny.

Kupując JordanPass, wiza turystyczna jest już wliczona. Jest specjalny punkt do obsługi turystów z JordanPass, który warto wykupić, gdyż poza wizą obejmuje także wejście do Petry (kupowanie osobno wizy na lotnisku w Ammanie i biletu do Petry kosztuje więcej) i innych zabytków w Jordanii. Koszt pasu z jednodniową wizytą w Petrze to 70 JOD. 1 dinar jordański to 6 złotych.

Na lotnisku odebraliśmy samochód, który zarezerwowałem z wyprzedzeniem. Dostaliśmy auto marki Chevrolet, mocno zużyte, ale była klimatyzacja i automatyczna skrzynia biegów. Koszty paliwa: benzyna pb 90 za 0.925 JOD/litr (5.89 zł), diesel za 0.825 JOD/litr (5.25 zł).

Od razu ruszyliśmy w stronę Wadi Rum. Drogę blisko 300 km pustynną autostradą pokonaliśmy w 3.5 godziny. Dobrze jest się zaopatrzyć w wodę na początku drogi. Dojechaliśmy późnym popołudniem. Minęliśmy Wadi Rum Visitor Center i pojechaliśmy dalej do Wadi Rum Rest House, gdzie byliśmy umówieni z naszym gospodarzem o imieniu Salameh. Tam zostawiliśmy samochód na bezpłatnym parkingu i z Salamehem pojechaliśmy jego autem przez pustynię do campu, który prowadzi ze swoimi kuzynami.

Od razu po przyjeździe do obozu wszedłem na skalne wzniesienie, by podziwiać zachodzące słońce. Pustkowie, piasek, szum wiatru i zachwycający widok.

Przed kolacją zebraliśmy się w namiocie z paleniskiem, który stanowi pokój gościnny. Wedle beduińskiego zwyczaju, każdy przybysz powinien zostać przyjęty i poczęstowany herbatą i posiłkiem. Nie ma podróży po Bliskim Wschodzie bez picia herbaty. Herbata przybyła do Jordanii wraz z Imperium Brytyjskim w 19. wieku. Podaje się ją gorącą i słodką, z tymiankiem, kardamonem, cynamonem. Na kolację przygotowano nam zarb, oberżynę (bakłażan), kulki z mięsa jagnięcego, hummus, jogurt i chleb zwany arbood. Zarb jest jedną z najbardziej tradycyjnych beduińskich potraw. Składa się z mięsa i warzyw grillowanych w tzw. tabunie, czyli metalowym ruszcie wkładanym do wykopanego w piasku dołu z gorącymi węglami.

Noc spędziliśmy w beduińskich namiotach wykonanych z czarnego materiału utkanego z kozich włosów, w charakterystyczne białe pasy. Na zewnątrz słychać było cykady, czego się zupełnie nie spodziewałem na pustyni. W ciągu dnia o tej porze roku temperatury wynoszą ponad 20 st.C, ale w nocy spadają do kilku stopni. W namiocie jest proste łóżko z pościelą i wełnianym kocem oraz lampka, która świeci tylko w nocy. Nie ma gniazdek elektrycznych (sprzęt można naładować w namiocie gościnnym), zasięgu telefonu, ani Wi-Fi. W osobnym budynku jest klasyczna toaleta i prysznic, momentami z ciepłą wodą.

Z 12 namiotów zajętych było raptem 4, łącznie 8 osób, czyli bardzo kameralnie. Poza nami Polakami, byli także goście z Francji i Wielkiej Brytanii.

Profil na Instagramie @wadirumbedouintourwithcamp
Strona internetowa www.wadirumbedouintourwithacamp.com

Dzień drugi

Kolejny dzień to ponownie pobudka o świcie. Rozpoczęliśmy go od godzinnej przejażdżki na wielbłądzie po pustyni o wschodzie słońca. Wielbłądy są nieodzownym elementem kultury Beduinów, które towarzyszą im w codziennym życiu. Jazda turystów na wielbłądach, podobnie jak na koniach po pustyni, wywołują kontrowersje. Zwierzęta te są hodowane, by pomagać człowiekowi, są przystosowane do wożenia ludzi i towarów. Natomiast istotna jest kwestia dbałości o ich kondycję fizyczną i warunki pracy – czy nie są przeciążone, czy odpoczywają, czy mają dostęp do świeżej wody i pełnowartościowego jedzenia.

Po śniadaniu, na które podano humus, jajka, oliwki, warzywa i arbood, przesiedliśmy się do jeepa. Wyruszyliśmy w 6-godzinną wycieczkę po Wadi Rum wpisanej na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO. Słowo wadi oznacza dolinę. Wadi Rum jest częścią Pustyni Syryjskiej i największą doliną w Jordanii. Ze względu na niezwykły krajobraz bywa nazywana Doliną Księżycową, ale kojarzona jest także z czerwoną planetą, czyli Marsem. Właśnie dlatego kręcono tu sceny do filmu Marsjanin.

Kanion Jabal Khazali, to jedna z głównych atrakcji. Skały piaskowca są imponujące, jakby rzeźbił je człowiek, a to sprawka wiatru i wody. Wewnętrzne ściany kanionu pokryte są inskrypcjami nabatejskimi i islamskimi.
Inne atrakcje Wadi Rum to Lawrence’s House, Mushroom Stone, Kamienny most Um Fruth i Little Bridge. Po wydmach można zjeżdżać na desce snowboardowej.

Niestety na pustyni widać sporo śmieci zostawionych przez lokalsów i turystów. Po opuszczonych campach walają się graty i złom.

Po dniu pełnym wrażeń spożyliśmy lunch w cieniu wysokich skał. A po lunchu obowiązkowo leżakowanie…

…i powrót do obozu 🙂

Koszt pobytu (1 noc) w obozie ze śniadaniem, kolacją, wycieczką po pustyni i lunchem to 180 JOD za 2 osoby.

Późnym popołudniem ruszyliśmy w kierunku miasta Wadi Musa, gdzie znajduje się Petra. Drogę 115 km pokonaliśmy w 2 godziny.
Tam wybrałem przyzwoity trzygwiazdkowy hotel Rose City Inn. Tego samego dnia wieczorem wybraliśmy się na widowisko „Petra Nocą”, o czym piszę poniżej.

Dzień trzeci

Nie ma podróży do Jordanii bez zwiedzania ruin starożytnej Petry, miasta Nabatejczyków, którzy osiedlili się na terenie dzisiejszej Jordanii ponad 2 tysiące lat temu. Droga do Petry wiedzie przez długi na 1.5 km wąwóz, otoczony ścianami wysokimi na nawet 180 metrów.

Skarbiec – wizytówka Petry, każdy chce mieć pamiątkowe zdjęcie z tą imponującą budowlą wykutą w piaskowcu. Front Skarbca można podziwiać z góry na dwa sposoby. Ten oficjalny to wzgórze Jabal Umm Al-Amr, do którego prowadzi 1.5-godzinny szlak. Drugi, nieoficjalny, ale dozwolony przez dyrekcję muzeum, znajduje się tuż po prawej stronie od wyjścia z wąwozu. Lokalesi kontrolują przejście na skalną półkę i oczekują zapłaty (4-5 JOD za osobę). Na górze poczęstują za to herbatą.

Poza Skarbcem, w Petrze zachowały się jeszcze w całkiem dobrym stanie inne budynki – grobowce królewskie, amfiteatr zaprojektowany na 7 tys. miejsc siedzących, ulica Kolumnadowa, która była główną ulicą handlową i stanowiła centrum Petry, Wielka Świątynia, która stanowiła kompleks budynków, stawów i ogrodów.

Petra została wpisana w 2007 roku na listę Siedmiu Nowych Cudów Świata. Są na niej także – Wielki Mur w Chinach, figura Chrystusa z Rio w Brazylii, Machu Picchu w Peru, Taj Mahal w Indiach, Koloseum w Rzymie i Chicchen Itza w Meksyku.

W Petrze zdarzają się turyści, choć przez prawie 5h zwiedzania nie widziałem ich bardzo dużo, którym nie chce się chodzić i odkrywać miejsca, tylko wsiadają na wielbłądy, osły i konie i na nich jadą głównym szlakiem, a potem pod górę aż do klasztoru Ad Deir. I to młodzi ludzie.

Petra to bardzo rozległy teren i kilka szlaków, którymi można spacerować cały dzień i jeszcze kolejny. Wszystko zależy od ilości posiadanego czasu. Zwiedzanie najlepiej zacząć wcześnie rano (otwarcie o 6:00), kiedy nie ma jeszcze tłumów. Jeśli chcemy tylko posiedzieć w centrum Petry i kontemplować uroki zabytku, to warto przyjść na koniec dnia, kiedy zachodzące słońce oświetla różowe skały grobowców. Skarbiec oświetlony jest przed południem.

Choć Park Archeologiczny Petra jest zamykany o 16:00 lub 18:00 (zależy od pory roku), to istnieje możliwość wejścia także po zmroku. „Petra Nocą” to wieczorne widowisko, które zaczyna się od spaceru przez wąwóz Siq do placu przed Skarbcem. Droga oświetlona jest przez ponad 1500 lampionów. Widok jest niesamowity, choć panuje tłok. Część ludzi siedzi na krzesełkach, inni na matach rozłożonych na piasku. W trakcie widowiska elewacja Skarbca oświetlona jest różnymi kolorami, a artyści raz grają na instrumentach, raz śpiewają. W widowisku wziąłem udział wieczorem drugiego dnia pobytu.

Informacje praktyczne: widowisko zaczyna się o 20:30, kończy o ok. 22:00. W Visitors Center wpuszczają już od 19:30, gdyż droga jest długa. Wydarzenie odbywa się w poniedziałki, środy i czwartki. Bilet kosztuje 17 JOD od osoby i nie jest wliczony w JordanPass.

Po zwiedzaniu Petry pojechaliśmy nad Morze Martwe, gdzie zatrzymaliśmy się na noc w czterogwiazdkowym Dead Sea Hotel & Spa, który posiada dostęp do prywatnej plaży. Oczywiście kąpiel w morzu po ówczesnym wymazaniu się błotem jest obowiązkowa.

Czy wiecie, że…
Morze Martwe to tak naprawdę jezioro, gdyż nie jest połączone z oceanem.
Położone jest w najniższym miejscu na Ziemi, 430 m p.p.m.
Zawartość soli jest tu 8-krotnie wyższa niż w oceanach, zasolenie sięga 30%, dzięki czemu człowiek unosi się na wodzie.
Z powodu silnego zasolenia oraz minerałom, które napływają wraz z wodami rzeki Jordan, Morze Martwe ma szczególne właściwości lecznicze. W dodatku powietrze w depresji morza zawiera dużo więcej tlenu.

Dzień czwarty

Poranne śniadanie i w drogę w kierunku Ammanu. Po drodze zajechaliśmy na Górę Nebo, zwaną Wzgórzem Mojżesza. Według biblijnego przekazu, Mojżesz zobaczył z niej Ziemię Obiecaną. Z kolei żydowska legenda mówi, że miała być ukrywana na niej Arka Przymierza z tablicami 10 przykazań. Na jej szczycie znajduje się skromna bazylika prowadzona przez Franciszkanów z zachowanymi mozaikami z 6. wieku. Ze względu na osobę proroka Mojżesza, Góra Nebo jest celem pielgrzymek wyznawców trzech wielkich religii. Bilet wstępu 3 JOD.

Amman to ostatni przystanek w mojej podróży po Jordanii. Stolica, w której mieszka 4 mln ludzi. Miasto żyje całą dobę i najlepiej wyjść na ulice późnym popołudniem, kiedy ludzie już są po pracy, zbierają się na bazarach, przy straganach z jedzeniem. Downtown jest ciągle zakorkowane. Wydaje się, że kierowcy i piesi nie przestrzegają zasad ruchu. Amman, jak i inne arabskie miasta, ma swój interesujący vibe, gwar, barwność. Pogoda była bardzo dobra, temperatura w ciągu dnia wynosiła jakieś 27 st.

Będąc w centrum polecam restaurację Hashem przy King Faisal Street, która działa od lat 50. minionego wieku. Stołują się tu lokalni mieszkańcy. Klimat przypomina fast food, ale jedzenie jest naprawdę dobre. Zestaw przekąsek kosztował 5 JOD za 2 osoby.

Taksówkarz częstujący mnie prażonymi orzeszkami; mężczyzna pytający mnie na ulicy czy potrzebuję pomocy w znalezieniu drogi; taksówkarz opowiadający po drodze co widzimy za oknem – co daje się mocno odczuć, to życzliwość Jordańczyków wynikająca z ich tradycji. Doświadczenie Jordanii zachęca mnie jeszcze bardziej do odkrywania Bliskiego Wschodu.

Żeby nie było, że tylko taplałem się w błocie i spałem w namiocie 🙂 na koniec zafundowałem sobie „odrobinę” luksusu w nowiutkim The Ritz-Carlton Amman. Znaczy się, to sieć Marriott International mi go ufundowała, bo nocowałem bezpłatnie za punkty zebrane w programie Marriott Bonvoy. Recenzję hotelu możecie przeczytać TUTAJ.

Dzień piąty

Powrót do Polski lotem popołudniowym.

Przemyślenia…

Mówi się, że podróże kształcą. Czy aby na pewno?

Kiedyś odkrywanie świata było przywilejem dla nielicznych, świadczyło o wysokim statusie danej osoby, ale także poszerzało horyzonty, uczyło pewnego obycia. W dobie taniego podróżowania świat stał się teoretycznie bliższy, jednak wiele osób nie wie tak naprawdę, dokąd jedzie. Byle było ciepło, świeciło słońce i był basen przy hotelu, z którego się nie wychodzi.

Zwiedzając Wadi Rum i Petrę widziałem wyryte na skałach imiona turystów z całego świata, a nawet logo Legii Warszawa. Nie ważna jest ilość odbytych podroży, ale jakość, mając na uwadze środowisko naturalne, dziedzictwo kulturowe regionu i dobro mieszkańców.

Masowa turystyka wyrządza duże szkody środowiskowe i społeczne, patrz – Wyspy Galapagos, Barcelona, Wenecja, czy nasze Zakopane, które w końcu ograniczyło sprzedaż alkoholu z powodu burd na ulicach. Mam obawy względem moich rodzinnych Mazur. Czy nowe projekty obiektów noclegowych nastawionych na rzesze turystów, to jest to co potrzebują Zielone Płuca Polski.

Obejrzałem niedawno interesujący film dokumentalny na temat przyszłości turystyki. Główne wyzwanie jakie stoi obecnie przed branżą turystyczną, to rozsądne wyważenie interesu usługodawców turystycznych, a z drugiej strony respektowanie praw obywateli do normalnego życia w swoich lokalnych społecznościach. Turystyka powinna łączyć ludzi, a nie wrogo ich nastawiać względem siebie. Zadania na kolejne lata, to zakaz działania wielkich koncernów turystycznych, wprowadzanie nowych inicjatyw zrównoważonych podroży i obniżenie śladu węglowego.

Pytanie, które miłośnicy podróżowania, w tym ja, muszą sobie zadać brzmi – Czy muszę zobaczyć wszystko? Być może będzie trzeba się zadowolić rozszerzoną rzeczywistością i filmami sferycznymi na smartfonie. Chociaż jestem z tego pokolenia, które chce przeżyć coś na żywo, dotknąć, poczuć, posmakować. Preferuję samodzielne wyjazdy ze względu na niezależność, możliwość zmiany planu w trakcie, poświęcenie tyle czasu na zwiedzanie danej atrakcji, ile mam ochoty. Wiem, że niezależność kosztuje zazwyczaj więcej. No i sam wybieram hotele.

Tymczasem, wybierając się w podróż, daleką czy bliską, samodzielną czy z biurem podróży, warto poświęcić trochę czasu na poznanie historii i kultury kraju, do którego się zmierza. Przewodniki turystyczne w wersji papierowej lub audiobooka, podcast z rozmowami z podróżnikami i blogi podróżników amatorów, czy literatura faktu i filmy dokumentalne. Każde źródło informacji, które poszerzą naszą wiedzę geograficzną, historyczną czy ogólną jest dobre i potrzebne, dla nas samych. W dobie powszechnego dostępu do Internetu jest to bardzo łatwe.

Przed wyjazdem do Jordanii zajrzałem na blogi…

https://www.lkedzierski.com/jordania/atrakcje-jordanii-co-warto-zobaczyc-w-jordanii/

https://lostitalianos.com/petra-informacje-praktyczne/

https://www.zlotaproporcja.pl/2019/03/31/wadi-rum-pustynia-jordania/

Komentarze

komentarzy

Post a comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Magazine made for you.

Featured:

No posts were found for provided query parameters.

Elsewhere: