Filipiny – moja pierwsza niezwykła podróż w życiu
z rdzennym mieszkańcem wioski Batad (wyspa Luzon)
Moją pierwszą, niezwykłą podróż w życiu odbyłem na Filipiny, w styczniu 2006 roku. Miałem wtedy 25 lat i mieszkałem w Wielkiej Brytanii. Można powiedzieć, że decyzja o wyprawie została podjęta spontanicznie, jednego wieczoru w czasie rozmowy z moimi filipińskimi przyjaciółmi, na prawie trzy miesiące przed wyjazdem. Przygotowania ruszyły pełną parą. Był plan podróży A i awaryjny plan B. Czytanie przewodników, przeglądanie stron i forów internetowych.
Noc przed wylotem była bezsenna. Spakowany w jedną, niedużą torbę, czekałem do momentu wyjazdu na lotnisko Heathrow, skąd poleciałem singapurskimi liniami lotniczymi (gdzie mimo, że byłem w klasie ekonomicznej, to czułem się niemal jak w biznesie dzięki obsłudze i asortymentowi potraw i napoi) najpierw do Singapuru. Tam dla pasażerów z przerwą między lotami dłuższą niż 5 godzin, zorganizowano bezpłatną 2-godzinną wycieczkę po centrum miasta z przewodnikiem. Byłem przeszczęśliwy, że mogłem przy okazji zobaczyć coś nowego, nieznanego dla mnie. Ten czas wystarczył, żeby zobaczyć jak niezwykłe i zadbane jest to Miasto Lwa. Architektura miasta oparta jest na zasadach feng-shui. A jednym z najbardziej spektakularnych i słynnych zakazów w Singapurze jest zakaz sprzedaży i używania gumy do żucia.
Pomnik Sir Thomasa Stamforda Bingleya Rafflesa – założyciela miasta Singapur.
W sumie po 22 godzinach podróży znalazłem się w stolicy Filipin – Manili. Przed podbojem Filipin przez Hiszpanów w XVI wieku, Manila była ośrodkiem plemienia Tagalów (stąd nazwa oryginalnego języka filipińskiego – tagalog, język urzędowy to angielski). Miasto (jak i cały kraj) przechodziły z rąk Hiszpanów, do Brytyjczyków, a pod koniec XIX wieku do Amerykanów, by w połowie XX wieku stać się znowu niepodległe. Hiszpanom miasto i kraj „zawdzięczają” swoje liczne zabytki. To co przyciąga uwagę, to serdeczność mieszkańców, styk luksusu i biedy (bogata dzielnica Makati i otaczające ją slamsy) oraz wszechobecne jeepney. Jeepney to najbardziej popularny środek komunikacji publicznej na Filipinach oraz symbol filipińskiej kultury. To rodzaj samochodu terenowego z wieloma dekoracjami w jaskrawych kolorach. Powstały z przerobionych amerykańskich terenówek wojskowych pozostawionych na Filipinach po II wojnie światowej. Jeepney pochodzi z połączenia słów jeep oraz jitney oznaczającego rodzaj taksówki zbiorowej.
Po dwóch dniach spędzonych w stolicy, w towarzystwie moich filipińskich przyjaciół, ruszyłem na wyspę Palawan, do miasta Puerto Princessa. Ludzie, to oni interesowali mnie najbardziej. Bardzo przyjaźni, pomocni, uśmiechnięci. I jak widać, chętnie pozujący do zdjęć 🙂
Główne atrakcje wyspy Palawan to liczne rezerwaty przyrody i dzikich zwierząt. A także Park Narodowy Rzeki Podziemnej Puerto Princesa, wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Miałem okazję stanąć oko w oko z waranem i makakami, które podchodziły bardzo blisko, żeby tylko dostać smakołyk. Nieusatysfakcjonowane makaki rzucały w turystów czym popadnie. Zieleń, wszechogarniająca zieleń dziewiczej dżungli, to atuty tego miejsca, które z roku na rok robi się bardziej komercyjne. W czasie jednej z wypraw poznałem filipińską rodzinę mieszkającą również w Wielkiej Brytanii.
Kolejnym punktem mojej podróży była wyspa Cebu i miasto o tej samej nazwie, jedno z największych w kraju. W Cebu jest 5 uczelni wyższych i jedna z pierwszych świątyń – XVI-wieczna Bazylika Mniejsza Dzieciątka Jezus. Miasto zamieszkałe jest przez liczną grupę Chińczyków, którzy mają własne osiedle ze świątyniami. 7 kwietnia 1521 roku przybył tu Ferdynand Magellan ze swoją wyprawą. W miejscu lądowania ustawił krzyż, który przetrwał do dziś i znajduje się w małej kapliczce na ulicy noszącej dziś imię Magellana, który zginął 20 dni później na pobliskiej wysepce Mactan.
tak, tak, to ja, w chińskiej świątyni w Cebu 🙂
Kolejnym przystankiem była wyspa Bohol. Zatrzymałem się w miasteczku o tej samej nazwie. Wyspa słynie z licznych Wzgórz Czekoladowych, mających kształt stożków lub półkulistych pagórków stojących w grupach. Porośnięte są trawą, która w porze suchej brązowieje. Inną atrakcją jest spływ w dół rzeki, no i plaże, choć niezbyt czyste.
Tarsier – najmniejsze małpki świta, żyjące tylko na wyspie Bohol
Po wielu dniach zwiedzania i przemieszczania się z wyspy na wyspę, przyszedł czas na odpoczynek. Boracay – perła Filipin, przez wielu określana mianem najpiękniejszej plaży na świecie. Faktycznie, widok White Beach – plaży długiej na 5 km z idealnie białym piaskiem i szeregiem gęstych palm, robi wrażenie. Życie toczy się tylko i wyłącznie na plaży. Tam na białym piasku jadłem śniadanie, obiad i kolację, podziwiając otaczający błękit. Wyspa ma charakter przyjaznej i spokojnej, choć tłocznej. Słychać języki z całego świata, co nie zdziwi, także polski. Atrakcje to plaża, plaża i jeszcze raz plaża oraz imprezy w licznych klubach wzdłuż plaży. Ja pierwszy raz w życiu zdecydowałem się na nurkowanie 🙂
Po kilku dniach w raju wróciłem do Manili, by na zakończenie filipińskiej przygody odbyć jeszcze jedną, niezwykłą wyprawę. Na deser filipińskiej podróży została mi wyprawa do górskiej prowincji Ifugao, słynącej ze znajdujących się na liście światowego dziedzictwa UNESCO – Tarasów ryżowych. Liczące ok. 2000 lat tarasy rolne, utworzone na zboczach górskich, uważane są przez Filipińczyków za ósmy cud świata. Tarasy powstały prawdopodobnie wyłącznie dzięki pracy rąk, bez użycia maszyn czy cięższego sprzętu. Znajdują się na wysokości 1500 m n.p.m., zasilane są wodą z powyższych lasów deszczowych. Celem wyprawy była wioska Batad. Tubylcy żyją tam spokojnie, zgodnie z rytmem natury, niezbyt zaprzątnięci światem zewnętrznym. W wyprawie towarzyszyły mi filipińskie działaczki Greenpeace, siostry: Maia i Beau. Nocna podróż z Manili do Banaue zajęła nam 12 godzin. Autobus pełen turystów, m.in. z Australii, Niemiec, Kanady. Kierowca zrobił w środku nocy postój na posiłek – lokalny przysmak: balut. Tak, to rozwinięty embrion kurczaka. Nie skusiłem się 🙂
Po dotarciu nad ranem do miejscowości Banaue, przesiedliśmy się w jeepney, którym przejechaliśmy 15 km do punktu gdzie kończy się droga, by kontynuować wyprawę pieszo przez kolejne 3 km górskim szlakiem w kierunku Batad. Na miejscu, naszym oczom ukazał się ten cud świata.
Batad to niegdyś odizolowana od cywilizacji społeczność rolnicza, zapomniana przez czas. Elektryczność dotarła tu w 2005 roku, czyli na prawie rok przed naszą wizytą. Wtedy była dostępna jedynie w naszym „hotelu”, szkole i kościele. Wraz z nią przyszło mrożone mięso, zimne piwo i telefony komórkowe. Sygnał jednak był tak słaby, że tylko wiadomości tekstowe działy i to tylko wtedy, gdy weszło się wysoko. Widok doliny skąpanej we mgle oraz wschody i zachody słońca ponad szczytami tarasów ryżowych były niezwykłe.
Lokalny przewodnik (posługujący się oryginalnym językiem Filipińczyków – tagalog) oprowadził nas po wiosce, przedstawiając nam tubylców i ich pracę, która polega głównie na uprawie ryżu i utrzymywaniu tarasów w dobrym stanie. W niewielkim stopniu posługują się gotówką, rozliczają się raczej barterowo: prosiakami, ryżem lub wykonaniem usługi. Przybyli turyści są dla nich źródłem pieniędzy.
W jednym z gospodarstw mieliśmy szansę przygotować sobie lunch. Żeby uzyskać kilogram ryżu musieliśmy użyć sporo siły i wykorzystać narzędzia, które były używane od wieków. Najpierw zerwać ziarna z ususzonych snopków (do dziś mam kilka zasuszonych gałązek ryżu), następnie przez dłuższy czas, młócić je w kamiennej misie drewnianym balem, by na koniec odsypać ziarna od łusek na dużym sicie. Z szacunkiem podchodzisz do tak przygotowanego posiłku. Niesamowite doświadczenie.
Po posiłku przewodnik zabrał nas do innej atrakcji tego miejsca. Chodziliśmy po ścieżce kamiennej tworzącej ściany tarasów ryżowych. Gdy zeszliśmy do głębokiego wąwozu, porośniętego dziką roślinnością i przedzielonego rzeką, naszym oczom ukazał się wodospad Tappiya.
Po dwóch dniach spędzonych w tym niemal dziewiczym miejscu, powróciliśmy do Manili. Następnego dnia opuściłem Filipiny, zabierając ze sobą masę niezapomnianych wspomnień. Ta wyprawa stała się początkiem realizacji moich marzeń z dzieciństwa – licznych podróżach po całym świecie. Co szczęśliwie udaje mi się kontynuować póki co 🙂
Post a comment